Karate Kid: Legends: Tak proste, że aż wzruszające (**)

Zbędne świętowanie lat 80., w których obecnie żyjemy, może oznaczać tylko dwie rzeczy: że ci, którzy teraz rządzą, są nastolatkami tamtych czasów i że radzimy sobie źle. Patrząc wstecz, zaledwie kilka dekad w przeszłość, jest tak wiele rzeczy, które można skrytykować. Trend ku równości i redystrybucji, który kierował rozwiniętymi gospodarkami po II wojnie światowej, został przerwany (Piketty dixit ); syntezatory (jak dzisiejszy Auto-Tune) wypełniły muzykę pop żenującymi dźwiękami, a amerykańskie kino entuzjastycznie przyjęło schemat High Concept, który zasadniczo nadał kształt Top Gun, Rocky'emu , a nawet naszemu Karate Kidowi i jego kopnięciu dźwigiem. Schemat był zawsze ten sam: temat, fabuła lub cel były ogłaszane w pierwszym akcie i, bez dalszych wyjaśnień, proponowany dylemat był rozwiązywany poprzez wyzwanie w kolejnych dwóch, które były w rzeczywistości jednym aktem z kodą bardzo frenetycznej (i zapadającej w pamięć) sekwencji finałowej. Żegnaj wszelkie złożone przedsięwzięcie narracyjne.
Powiedzmy, że Karate Kid: Legends wciąż istnieje. Po sukcesie serii Cobra Kai , której film wyreżyserowany przez Jonathana Entwistle'a jest czymś (nie jestem pewien czym), to była tylko kwestia czasu, zanim coś takiego się wydarzy. I co się dzieje? Dokładnie to, o czym myślisz. W rzeczywistości osobą, która najściślej wiąże ten nowy wpis w rodzinie Miyagi (niech spoczywa w pokoju), jest zagadkowa kontynuacja z 2010 roku. Szkoła prowadzona przez Jackie Chana jako następcę tronu wciąż działa w Chinach, a jeden z jej uczniów, z tajemniczych i słabo wyjaśnionych powodów, przenosi się do Stanów Zjednoczonych. Tam (lub tutaj, używając terminologii filmowej) będzie musiał zmierzyć się z agresywnym facetem, który może cię uderzyć, podnosząc cła, albo uderzyć, podnosząc cła. Wszystko, by go upokorzyć. I oczywiście, aby się oprzeć, mamy Ralpha Macchio, którego prawdziwe nazwisko to Daniel Larusso. Albo na odwrót. A co, gdybyśmy poprosili Ursulę von der Leyen o rozmowę z Macchio? To tylko myśl.
Film – trzeba przyznać – rozlewa się po ekranie niczym westchnienie lub wydech, cokolwiek wolisz. Co więcej, Ben Wang, nowy odtwórca głównej roli, nie tylko emanuje charyzmą, ale też przywodzi na myśl Datę i Pluga; czyli postacie grane przez Ke Huy Quana w „Goonies” i „Indianie Jonesie i Świątyni Zagłady” w kolejnym niezamierzonym hołdzie dla lat 80. Nawiasem mówiąc, minęło 40 lat, zanim bohater tego wszystkiego po raz pierwszy stał się Azjatą, co jest hołdem, gdzieś pomiędzy idiotyzmem a oczywistością (ktoś powiedział rasizm?), dla wszystkiego, co azjatyckie. A jakby tego było mało, by poczuć się winnym, scena walki jest tak idiotyczna, wręcz surrealistyczna, że nie mamy wyboru i musimy się poddać. Karate Kid: Legends to coś więcej niż film, można go rozumieć jako rytuał, eucharystię ku czci lat 80., które wyrządziły nam tak wiele krzywdy.
Absolutnie, wszystko jest takie proste, powtarzalne, pozbawione nowych pomysłów i tak karate-kidowe , że aż urocze. I tak, mimo wszystko, pokonuje nas. Na punkty, do ostatniego tchu i dlatego, że nie sposób odmówić Jackie Chanowi, ale wygrywa.
--
Reżyseria : Jonathan Entwistle. Obsada : Jackie Chan, Ralph Macchio, Ben Wang, Joshua Jackson. Czas trwania : 94 minuty. Narodowość : Stany Zjednoczone.
elmundo