Salomé Esper: „Nigdy nie dostajesz dokładnie tego, czego chcesz”.

„Nie ma ograniczeń, wszystko jest stracone, jest stracone zanim się wygra, jest stracone przez samo pragnienie, to świat przegranych przekonanych, że muszą wygrać” – pisze Salomé Esper W „First-Timers”, trzecim opowiadaniu z cyklu „Wanting is Losing” , jego pierwszym zbiorze opowiadań opublikowane przez Sigilo.
Wykorzystała jeden ze swoich dni w Buenos Aires, aby porozmawiać z Clarín o tej książce, która – po niezwykłym sukcesie jej poprzedniej powieści opublikowanej pod tą samą wytwórnią ( Drugie przyjście Hildy Bustamante ) – potwierdza, że jest ona jednym z najciekawszych nowych głosów w literaturze argentyńskiej.
Tutaj Esper – „to się nazywa ésper”, jak głosi jego opis na Instagramie – wspomina przy kawie w barze Ateneo Grand Splendid, że tytuł niemal sprowokował jego redaktorów do kłótni. „Śmiali się, bo mówili, że mam o wiele bardziej negatywny pogląd na moje postacie, a oni dostrzegają w nich jasną stronę”.
Jej historie, naznaczone transformacją, rozgałęziają się na wielość postaci i konfliktów, w których biorą udział młodzi rodzice , mężczyźni łowiący ryby i ciekawscy sąsiedzi. Jej bohaterowie dryfują, przeplatając się pragnieniem, które stawia ich twarzą w twarz z niemożliwością. Jednocześnie autorka pozwala na pojawienie się elementu fantastycznego, jak w swojej debiutanckiej powieści, która stawia następujące pytanie: Co by się stało, gdyby zmarła 79-letnia kobieta została magicznie wskrzeszona?
„ Zawsze interesowałem się kreatywnością , a kiedy się jej nie uprawia, ciąży na tobie. Nawet jeśli wiesz, że nie odniesiesz z niej sukcesu i nie czujesz płonącego w tobie ognia, ciąży ci to. Fakt, że opublikowałem i że moje dzieło istnieje, daje mi pewien spokój ducha. To już przesądzone. Mogę to kontynuować. Ale nie mam w sobie tego pędu do czegoś, poczucia, że jestem sobie coś winien” – zdradza, rozszerzając swój kreatywny wszechświat.
Salomé Esper, autorka książki „Chcieć znaczy tracić”. Zdjęcie: Santiago Garcia Díaz.
– Urodziłeś się w Jujuy, mieszkałeś w Meksyku, a teraz jesteś w Kordobie. Jak postrzegasz tożsamość? Czy uważasz, że powinieneś przenieść się bliżej Buenos Aires, aby zyskać na popularności? Myślę o tym w kontekście historii, którą napisałeś w tej książce („Imposible”), w której bohater zadaje pytania egzystencjalne.
– Zadaję sobie wiele pytań egzystencjalnych. Może nie tyle o tożsamość. Jeśli chodzi o twórczość, nigdy nie czułem potrzeby bycia blisko jakiegoś konkretnego centrum. Myślę, że chodzi bardziej o widoczność, o ekspozycję. Zawsze priorytetowo traktowałem samo ćwiczenie twórcze. Nie sądzę, żeby bliskość była do tego potrzebna. Ostatnio ktoś zapytał mnie o grupy, do których należałem, i nigdzie tego nie czułem. To dziwne. Zawsze spędzałem dużo czasu w domu; nie miałem wielu powiązań. Chodziłem do szkoły w sąsiednim mieście. Nie miałem zbyt wiele z tego aspektu społecznego. Może miałem go tylko dzięki internetowi. Moją grupą przynależności były blogi.
– Twoje opowiadania, a także Twoja powieść, przedstawiają pewne bardziej wiejskie, a przynajmniej niemiejskie, przestrzenie. Czy ma to coś wspólnego z tworzeniem z dala od Buenos Aires?
– Dla mnie to zrządzenie losu. Moje doświadczenia są peryferyjne, ale mieszkałem też w mieście Meksyk, kwintesencji miasta-potwora Ameryki Łacińskiej. Większość tego, co piszę, nie jest podyktowana tematami ani wcześniejszymi wyborami. Chodzi raczej o podążanie za impulsem, jakimkolwiek on jest w danej chwili, reagowanie na wymagania historii. Nie zdawałem sobie sprawy, że nie ma tu miejskiego otoczenia. Pojawia się obraz, a ten obraz wyzwala ideę, która wymaga postaci odpowiadającej swojemu uniwersum.
– Czy w ten sposób powstały te historie?
– Kiedy zaczynałam pisać „Hildę” , miałam pomysł na napisanie opowiadania. Czuję, że właśnie wtedy po raz pierwszy usiadłam, by oddać się temu twórczemu ćwiczeniu. Przeciągało się i skończyło na krótkiej powieści. Po zakończeniu całego procesu wciąż zastanawiałam się, czy potrafię pisać opowiadania. Zastanawiałam się: czy będę w stanie dalej pisać? Zaczęłam pisać bardzo szybko. Chciałam pisać dużo, bo myślałam, że jeśli będę dużo pisać, zgłębię różne podgatunki opowiadań. Napisałam kilka i stwierdziłam: we wszystkich mam ten sam styl.
– Innym tematem, który pojawia się zarówno u Hildy Bustamante, jak i w drugiej historii z tej książki („La Carla”), jest starość i upływ czasu. Czy to Cię porusza?
– Z Hildą było bliżej ideału. Chciałem zawrzeć element fantastyczny i przyszło mi do głowy, że to będzie powrót do życia. To właśnie tam pomysł pojawił się najpierw, zanim pojawił się obraz. Wydawało mi się zabawne, że ktoś, kto nie miał nic do roboty, zgodnie z oczekiwaniami, jakie mamy w naszych społeczeństwach wobec osób starszych, wracał. Tęsknota za choćby cudem, żeby być produktywnym. Lubiłem to sobie wyobrażać. Pojawiły się też inne pytania: Dlaczego zazwyczaj nie mamy starszych przyjaciół, a jedyną relacją z osobami starszymi jest ta z członkami rodziny? Bardzo lubię też dzieciństwo. Pisanie z perspektywy młodej osoby to absolutna wolność, to piękne.
– Skoro wspomniałeś o pojawieniu się fantastyki w Hildzie, to jest ona również obecna w tych opowiadaniach. To cię interesuje. Wspomniałeś wcześniej o Poe.
– Tak, jako czytelnik bardzo to lubię. Moc pisania, która pozwala stworzyć absolutnie wszystko. Zawsze potem wyjaśniam: nie powiem, że to coś z mojej prowincji, bo może to było coś tylko z mojego domu, ale rozmawiałem i w pewnym momencie rozmowy ktoś zawsze wspominał o duchu, goblinie, zjawie. Zawsze mi się to podobało. Lubię dawać przestrzeń tej nadmiarowości, którą lubię, kiedy czytam.
Salomé Esper, autorka książki „Chcieć znaczy tracić”. Zdjęcie: Santiago Garcia Díaz.
– Kontynuując wątek poruszany w tych opowiadaniach, w „First Timers” pojawia się temat macierzyństwa i ojcostwa. Jak do tego doszło?
– To było szalone. Ten temat mnie nie interesuje. Czuję, że on istnieje, nawet jeśli tego nie chcesz, bo jako kobieta, ludzie pytają cię o to od czwartego roku życia. Zmuszają cię do myślenia. Musisz mówić tak, nie, dlaczego. To prowadzi do kolejnych pytań. Byłam zaskoczona, że to napisałam. Początkowo myślałam o relacji między formą a miłością. Jak bardzo zmiana formy wpływa na miłość w każdym związku. Najpierw myślałam o napisaniu czegoś o zwierzętach, które zmieniły ciało. Czy ta miłość, którą czujesz do tego psa, byłaby taka sama, gdyby zmienił formę? Potem powiedziałam: posuńmy się trochę bardziej i pobawmy się w dzieci.
– Czy możliwe jest, że wszystkie te historie przechodzą jakąś transformację?
– Tak, bo to coś, co w jakiś sposób musi się wydarzyć, nawet jeśli jest to minimalne. Dla mnie sednem książki jest pragnienie. Ludzie pragną rzeczy, których nie mogą osiągnąć, czy to czegoś, kogoś, czy konkretnej formy relacji. Nie dostrzegając innych możliwych rzeczy, które się pojawiają. Bo nie chodzi o to, że świat się kończy. Są inne konfiguracje. Później odkryłam tę rzecz o relacjach: Co robię, pisząc o matkach i związkach? Potrzebuję czegoś w procesie pisania, co mnie zainteresuje. Nie da się zainteresować kimś, kto się nie zmienia.
– Czy jesteś metodyczny, jeśli chodzi o pisanie?
– Chyba dopiero teraz identyfikuję, jak wygląda ten proces. Z Hildą też niewiele się działo. Ja też nie mam aż tyle czasu, bo mam ośmiogodzinną pracę, która wiąże się z publikowaniem i czytaniem, więc w końcu się wypalam i czasami mam ochotę się odciąć. Wciąż badam, co daje mi taką dyspozycję, ten spokój ducha, że mogę usiąść. Niektórzy mówią: „Piszę, kiedy biegam, zmywam naczynia”. Ja piszę tylko wtedy, kiedy piszę. Z Hildą wynalazłem czas, całkowicie wyciszając wszelkie pytania o to, dlaczego to robię. Ale też nie jako metodę. Znajdowanie przestrzeni i czasu, kiedy jest bodziec.
– To może być metoda. Czy ostatnio pojawił się jakiś bodziec?
– Miałam coś, ale jakbym to chowała. Tak mi się zdarza, kiedy kupuję nową książkę albo nowy strój, jakbym zostawiła to w torbie i odłożyła, bo wiem, że wciąż jest nowe.
– Mówiłeś wcześniej o pożądaniu. Skąd tytuł „Chcieć znaczy tracić”?
– To była niemal walka na noże z redaktorem! Ten z powieści pojawił się magicznie i trudno było mówić o historiach, nie zdradzając zbyt wiele, żeby nie zepsuć odbioru. Miałem pomysł, a Maxi Papandrea, redaktor Sigilo, i Vera Giaconi, z którą również pracowałem nad książką, roześmiali się, bo mówili, że mam o wiele bardziej negatywny pogląd na moje postacie, podczas gdy oni dostrzegają jasną stronę. W pewnym momencie chciałem nazwać to „Światem przegranych ”, nawiązując do frazy z „Pierwszych razów”. Chodzi o ideę, że nie można wygrać, gdy się czegoś pragnie. Nigdy nie dostaje się dokładnie tego, czego się pragnie. Więc pragnienie – jak tęsknota i miłość – implikuje przegraną, że nigdy dokładnie tego się nie osiągnie. Co mniej więcej jest tym określeniem. To było trudne. Zakazali słowa „przegrani”. Ja zakazałem słowa „szczęście”. Żadna z moich książek nie będzie zawierała tego słowa!
- Urodziła się w Jujuy w 1984 roku. Jest poetką, opowiadaczką i redaktorką. Studiowała komunikację społeczną na Uniwersytecie Narodowym w Kordobie.
Salomé Esper, autorka książki „Chcieć znaczy tracić”. Zdjęcie: Santiago Garcia Díaz.
- Opublikowała dwa tomiki poezji, przede wszystkim (2010, Intravenous) i pejzażowy (2014, Three Thirds), a także powieść The Second Coming of Hilda Bustamante (2023, Stealth), która została przetłumaczona na język włoski i portugalski.
Chcieć znaczy stracić , autorstwa Salomé Esper (Sigilo).
Clarin