Wybierz język

Polish

Down Icon

Wybierz kraj

France

Down Icon

Co sprawia, że ​​Sammy Jr. biega?

Co sprawia, że ​​Sammy Jr. biega?

Artykuł ten pierwotnie ukazał się w październikowym numerze magazynu Esquire z 1959 roku. Zawiera on przestarzałe i potencjalnie prowokacyjne poglądy na temat rasy, klasy społecznej i religii. Wszystkie dotychczas opublikowane artykuły z Esquire można znaleźć w Esquire Classic .

W typowym dziesięciodniowym okresie, ostatnio, Sammy Davis Jr. miał taki harmonogram: ostatni tydzień osiemnastodniowego zaangażowania w Copacabanie (szesnaście występów przeplatanych ogólnymi harcami, data nagrania, wywiady telewizyjne i radiowe oraz dwie wizyty u Cye Martina, jego krawca); jednonocny romans w Kansas City, aby odebrać nagrodę za amerykanizm od Amerykańskiego Legionu; jeden wieczór w domu w Hollywood; oraz pierwszy wieczór dwutygodniowego koncertu w Las Vegas w hotelu Sands, którego zarząd ma z nim kontrakt na kolejne cztery lata, osiem tygodni w roku, za 25 000 dolarów tygodniowo. Harmonogram można było wydłużyć. Dzień po zamknięciu w Vegas, Davis miał spędzić trzy tygodnie w Hollywood w Moulin Rouge, innym klubie nocnym, z którym ma pięcioletni kontrakt wart milion dolarów, a następnie dwa tygodnie w Australii, a następnie trasę po Wschodzie. Fotograf Burt Glinn i ja jednak arbitralnie zabiegaliśmy o Davisa w tym dziesięciodniowym okresie. Ponieważ ten niski, chudy, jednooki, ze złamanym nosem, o brązowej karnacji piosenkarz, tancerz, muzyk, aktor i naśladowca może być, jak powiedział Milton Berle, „największym artystą estradowym na świecie”, a może nawet, jak stwierdził Groucho Marx, „lepszym niż Al Jolson, który potrafił tylko śpiewać”, chcieliśmy dowiedzieć się, co możemy, naturalnie, na temat tego, co sprawia, że ​​Sammy Jr. biega.

Jak większość mężczyzn, Davis wiedzie życie w cichej rozpaczy. Jedyna różnica polega na tym, że ma niewiele prywatności, w której mógłby to przeżyć, i że średnio dwa razy w nocy, przez trzydzieści tygodni w roku, musi stać w świetle reflektorów i być Sammym Davisem Juniorem – komicznym, sentymentalnym, kipiącym energią i niezwykle utalentowanym – niezależnie od tego, jak się czuje w środku. Gdyby był przeciętnym artystą, wyzwanie mogłoby nie być tak wielkie.

„Ale widzisz”, mówi Davis, „to, co robię, jest inne. Większość czarnoskórych artystów pracuje w boksie. Wychodzą, zabawiają publiczność i śpiewają dwanaście piosenek, zanim powiedzą „dobry wieczór”. Nigdy nie nawiązują osobistego kontaktu z publicznością. Dawno temu wiedziałem, że mogę odnieść sukces tylko wtedy, gdy przebiję się przez tę ścianę. Byłem przekonany, że czarnoskóry chłopak może grać w komedii – wiesz, o jakiej mówię. Nie w stylu „yassuh, nossuh”. Postanowiłem, że mogę odnieść sukces jako osoba, tak jak Jolson czy Danny Kaye. Cóż, żeby to zrobić, trzeba być szczerym wobec publiczności. Trzeba mieć czułki i wyczuć, czego chcą. I starać się, żeby osobiste odczucia nie przeszkadzały w komunikacji”.

Występ Davisa ma prostą strukturę – piosenki, imitacje, taniec, przeplatane komicznym bełkotem lub sentymentalną pogawędką. Struktura ta nigdy się nie zmienia, a jednak każdy występ jest inny.

Sammy Davis, Jr. podczas próby
Kolekcja Donaldsona // Getty Images

Sammy Davis Jr. próbuje sceny z filmu Anna Lucasta z 1958 roku.

„Tryb między piosenkami” – mówi Davis – „to coś, czego nie da się zaplanować. Nie możesz tego napisać, jeśli chcesz być szczery. Mogę zmienić numer w każdej chwili, dając sygnał Morty'emu Stevensowi, mojemu dyrygentowi. Pstrykam palcami w określony sposób, a on wie, że przejdziemy do „Let's Face the Music”. Tupię nogą dokładnie tak, a to będzie „Old Black Magic”. Jeśli jesteś szczery, możesz wyczuć właściwy sposób, aby do nich dotrzeć za każdym razem. W przeciwnym razie, Dullsville, Ohio. Nie mówię też, że wszystkie dobre pokazy są takie same. Masz trzy rodzaje pokazów – rutynowy pokaz, zabawny pokaz i pokaz performatywny. Zabawny pokaz to dużo zamieszania i śmiechu. Pokaz performatywny to taki, jak wieczór premierowy, gdzie dajesz z siebie wszystko. To, co robię, działa, ponieważ staram się być szczery.

„Większość materiału w moim występie bierzesz z siebie: poza piosenkami, nie robię żadnych fragmentów, do których nie miałbym wkładu. Mam choreografa – Hala Lomana – ale wspólnie opracowujemy układy taneczne. W moim tańcu nie ma nic wyszukanego. Lubię wydobywać czyste dźwięki z stepowania. Bojangles – to Bill Robinson, który wiele mnie nauczył – mawiał: „Zrób to tak, żeby ludzie to zrozumieli”. Właśnie to staram się robić.

„Czasami imitacje przeszkadzają. Zacierają twój wizerunek wśród ludzi i umierasz jako wykonawca bez własnego wyróżnienia. Kiedyś śpiewałem piosenkę zatytułowaną „Why Can't I Be Me?”. To historia większości mojego życia. Każdy facet chce brzmieć jak on sam. Ale imitacje pozostają w grze, bo publiczność ich chce. Są jak rama. Publiczność mówi: „No cóż, to jego najlepszy materiał, co nam da następnym razem?”

„Najważniejsze to zrozumieć piosenki i szczerze je zaprezentować. Kiedy śpiewam „I Got Plenty o' Nuttin'”, myślę o facecie, który jest zadowolony ze swojego życia. Nie ma znaczenia, co ja czuję. Myślę o tym, co on czuje. Kiedy to masz, tato, nie potrzebujesz żadnych sztuczek. Chcę tylko, żeby mnie polubili – żeby powiedzieli, że to miły facet. Niech tylko dadzą mi jedno – brawa – i będę szczęśliwy”.

Publiczność w klubach nocnych robi dziwne rzeczy, gdy Davis jest na scenie. Po pierwsze, chętnie zgotują mu owacje na stojąco. Po drugie, mają tendencję do wydawania z siebie wymownych komentarzy – opowiadając zarówno o sobie, jak i o artyście. Na początku występu Davis pojawia się w szarym kapeluszu porkpie, czarnym garniturze, czarnej koszuli i białym krawacie, z trenczem przerzuconym przez ramię, papierosem w jednej ręce i szklanką wody w kolorze whisky w drugiej. Dmucha dymem do mikrofonu, popija drinka i mówi: „Nazywam się Frank Sinatra, śpiewam piosenki, a mamy kilka, którymi chcielibyśmy cię poczęstować”. Davis stawia drinka na pianinie, rzuca trencz na podłogę i zaczyna śpiewać „The Lady is a Tramp”. Publiczność zawsze bije mu brawo, a ktoś z pewnością krzyknie: „Mój Boże, on nawet wygląda jak Sinatra” albo coś w tym stylu. Murzyn ze złamanym nosem nie przypomina zbytnio Sinatry, choć ten ostatni sam w sobie nie jest dziełem sztuki. Jednak iluzja głosu, twarzy i ruchów Davisa, a także całkowite porozumienie, jakie wytworzyło się między artystą a gośćmi, wywołuje rodzaj sinatryjskiej halucynacji.

Przez całe sześćdziesiąt minut swojego występu Davis podtrzymuje ten rodzaj komunikacji. Można to zdefiniować jako atmosferę bezbarwności, w której nie tylko sprawia, że ​​publiczność zapomina, że ​​jest Murzynem, ale także, że jest biała. Właśnie dlatego jeden z jego końcowych fragmentów ma szczególną ironię, typową dla Davisa. Siedzi na stołku w kręgu światła. Wygląda na to, że niemal zaśpiewał, żeby rozbawić publiczność. Zdjął marynarkę i krawat. Bierze kilka głębokich oddechów i nagle rozjaśnia się. „Co ty na to?”, pyta. „Wsiądźmy wszyscy do taksówki i jedźmy do mnie!”. Przez jedną głupkowatą chwilę nikt się nie śmieje. Tu tkwi źródło jego siły, a zarazem powód jego prywatnej desperacji. W świetle reflektorów on i oni są bezbarwni. W prawdziwym świecie jest czarnoskórym mężczyzną, który osiągnął sukces, a jednak nigdy nie może dokończyć dzieła. Kiedy w końcu rozbrzmiewają oklaski, są ogłuszające. Występ prowadzi do bujającego, eksplodującego, porywającego finału, a Davis odchodzi. Jak ktoś kiedyś powiedział: „Jedyne, co może nastąpić po tym akcie, to III wojna światowa”.

Czuję, że się zmieniam. Jeśli mężczyzna się nie zmienia, to nie nadaje się do flirtu. Ale jego przyjaciele trzymają się go, kiedy się zmienia.

Tak napędzany i tak napędzany, Sammy Davis zarobił w zeszłym roku 1 200 000 dolarów — ponad połowę z klubów nocnych, a resztę z płyt, telewizji i filmów. Gdy mówisz to powoli, brzmi to jak dużo pieniędzy, ale jego dochód netto jest znacznie niższy. Oprócz podatków (jest w przedziale dziewięćdziesięciu procent), ma na liście płac jedenaście osób: kamerdynera, sekretarkę, dyrygenta-aranżera, perkusistę, gitarzystę, kierownika biura, maszynistki (odpowiadające na listy od fanów) i różnych asystentów; jego koszty ogólne wynoszą 3500 dolarów tygodniowo. Jego agent pobiera dziesięć procent. I chociaż jego ojciec przeszedł na emeryturę w 1959 roku z powodu zawału serca, a jego wujek, Will Mastin, przeszedł z menedżera tanecznego na menedżera w 1958 roku, nadal dzieli się z nimi po równo tym, co zostało, i prezentuje publiczności zespół jako Will Mastin Trio z udziałem Sammy'ego Davisa Jr.

Podział zysków na trzy części jest ewenementem w show-biznesie. Davis uważa, że ​​musi wydawać pieniądze na poziomie „milionera”, a mimo to kontrakt z ojcem i wujem zapewnia mu zaledwie 33 procent, z czego kolejne dziesięć procent trafia do grupy chicagowskich inwestorów.

Davis nie zaoszczędził zbyt wiele pieniędzy ani nie wykorzystał ich z żadnym znaczącym sukcesem. Jest właścicielem fragmentu niepozornej restauracji w Hollywood i ma udziały w linii koszulek sportowych („Creations by Sammy Davis, Jr.”) oraz uchwytach do kamer. Inwestował w kilka produkcji telewizyjnych i filmowych. Ale głównie pieniądze idą na dobre, choć niezbyt mądre, życie. Byłoby zaskakujące, gdyby poszło inaczej.

Davis urodził się w Harlemie 8 grudnia 1925 roku. Jego matka, ojciec i wujek byli związani z show-biznesem. Wystąpił na scenie w teatrze w Columbus w stanie Ohio, zanim skończył trzy lata. Wystąpił w filmie Rufus Jones na prezydenta , nakręconym w studiach Warner Brothers na Long Island, w wieku czterech lat. W następnym roku, w trakcie śpiewania „I'll Be Glad When You're Dead, You Rascal You” w Republic Theatre na Manhattanie, został ściągnięty ze sceny przez członka Gerry Society, organizacji zajmującej się egzekwowaniem prawa dotyczącego pracy dzieci w tamtych czasach. Do jedenastego roku życia występował z piętnastoosobowym zespołem wodewilowym swojego wujka. Kiedy władze nabrały podejrzeń, jego ojciec nałożył mu korek na twarz, włożył cygaro do ust i podał go za tańczącego karła. W 1936 roku zespół wodewilowy został rozwiązany, a narodziło się Will Mastin Trio, zespół wyłącznie taneczny. Tańczyli w ogródkach piwnych i teatrach na całym wschodzie, zarabiając zaledwie 30 dolarów tygodniowo (dla tria) i poświęcając część czasu na zastępstwa. Edukacja Davisa obejmowała niecałe dwa lata nauki w szkole i kilka lekcji u dorywczego korepetytora.

W 1943 roku Davis został powołany do wojska. Zdał egzaminy kadetów Korpusu Lotniczego, ale Murzyni z mniej niż dwoma latami nauki w college'u nie byli przyjmowani. Został przeniesiony do piechoty, gdzie odbył szkolenie podstawowe w jednej z pierwszych jednostek zintegrowanych. Trzykrotnie odrzucano go do służby za granicą z powodu atletycznej duszy. Pod koniec wojny został ponownie przeniesiony, tym razem do Służb Specjalnych. Podczas przedstawień obozowych rozwijał swoje umiejętności śpiewacze i naśladownictwa. „Co ważniejsze”, mówi Davis, „poznałem sierżanta Billa Williamsa, który dał mi do przeczytania około pięćdziesięciu książek. To on mnie naprawdę wykształcił”.

promocja artykułu o Sammym Davisie Jr.
tytuł grzecznościowy

Co sprawia, że ​​Sammy Jr. Run?, materiał promocyjny, magazyn Esquire, wrzesień 1959.

Po wojnie, gdy do występu dodano piosenki i imitacje Davisa, szczęście tria się poprawiło. Podróżowali przez sześć miesięcy z Mickeyem Rooneyem, który zachęcał Davisa do rozwijania wszystkich swoich talentów, zamiast koncentrować się tylko na jednym. Frank Sinatra, którego Davis poznał w 1940 roku, załatwił im trzy tygodnie na swoim rachunku w Capitol na Broadwayu w 1947 roku. Pomimo przychylnych recenzji, nic się nie wydarzyło. Podróżowali po Zachodnim Wybrzeżu z Jackiem Bennym, dzięki którego pomocy udało im się zarezerwować występ w Ciro's w Hollywood w 1951 roku. Herman Hover, właściciel Ciro's, zaoferował im 300 dolarów tygodniowo za otwieranie spektaklu z Janis Paige. Trio wytrzymało 350 dolarów. W końcu Arthur Silber, ich agent, wyłożył własne 50 dolarów za pierwszy tydzień i kontrakt został podpisany. Występ odniósł sukces. W drugim tygodniu, Will Mastin Trio współtworzyło występ z główną gwiazdą. Następnie zagrali w restauracji Chez Paree w Chicago, gdzie za 1250 dolarów tygodniowo można było grać, i już tam nie pojechali.

Po dwudziestu trzech latach Davis stał się natychmiastową sensacją. W ciągu kolejnych ośmiu lat trio krążyło po klubach nocnych – Nowym Jorku, Miami, Chicago, Las Vegas i Hollywood. Davis nagrał jedenaście albumów dla Decca Records. Występował gościnnie w telewizji – zwłaszcza w Comedy Hour i programie Steve'a Allena. Wystąpił w Mr. Wonderful na Broadwayu – przeciętnym przedstawieniu, które grano przez rok, ponieważ dla rosnącej widowni Davisa oglądanie go w teatrze było tańsze niż w klubie nocnym. W Hollywood zagrał w Annie Lucascie i spektakularnym Porgy and Bess . Pieniądze po prostu lały się strumieniami.

„Po tamtej nocy w Ciro” – wspomina Davis – „przez trzy lata każdego dnia miałem nową dziewczynę – wino, kobiety i śpiew. Po wojnie byłem głodny i wściekły, kochanie. Nie można było pracować w niektórych hotelach z powodu Murzyna. Niektóre gwiazdy wieczoru odmawiały występów z nami, bo kradliśmy show. Byłem strasznie głodny. Próbowałem wszystkiego. Robiliśmy godzinne czterdziestominutowe show. Potrafiłem naśladować pięćdziesiąt parodii. Grać na perkusji. Grać na trąbce. Grać na skrzypcach basowych. Grać na pianinie. Tańczyć. Śpiewać. Opowiadać dowcipy.

„No cóż, w końcu nam się udało. To stara historia o facecie, który czegoś nie ma, a potem to ma. Oszukuje przyjaciół. Robi setki złych rzeczy. Wie, że robi źle, rozumiesz, ale nie potrafi przestać.

„Kupowałem dwanaście garniturów na raz – po 175 dolarów za sztukę. Kupowałem koszule szyte na miarę, samochody – szybkie. Kiedyś kupiłem dwadzieścia jeden par butów w Lefcourt w Nowym Jorku. Całe życie chciałem kupić coś w sklepie i nie pytać o cenę. Straciłem wszelkie poczucie wartości. Miałem wszędzie kredyt i po prostu podpisywałem się. Między 1951 a 1954 rokiem musiałem przepuścić chyba ze 150 000 dolarów. Zrobiło mi się tak głupio … Chciałem płacić każdy czek i każdy napiwek. Kiedy pierwszy raz wpuszczono mnie do Copa w Nowym Jorku, kupiłem paczkę papierosów i zostawiłem dziewczynie resztę z dwudziestodolarowego banknotu. Chciałem to zrobić, bo kiedyś wszedłem tam jako nikim i odstawili mnie na bok. Kupiłem Cadillaca El Dorado. Kupowałem wszystkim złote papierośnice. Pamiętałem, jak na prezenty świąteczne wymienialiśmy się z tatą i wujkiem kartonem papierosów. Każdy dzień był jak Boże Narodzenie. Dostawałem… zarozumiały. Każdy, kogo spotkałem, mówił: „Cześć, laseczko. Kocham cię, skarbie. Do zobaczenia później”.

„Nauka odniesienia sukcesu w show-biznesie zajmuje strasznie dużo czasu. Ludzie ciągle ci schlebiają. Jesteś cały czas na topie . A jeśli jesteś Murzynem, wykorzystujesz swoją sławę, żeby zaistnieć w towarzystwie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Największe układy z wielkimi potentatami zawiera się w sposób towarzyski, przy basenie, takie tam. Jeśli cię tam nie ma, cóż, to cię tam nie ma. Więc kiedyś myślałem, że najwspanialszą rzeczą na świecie jest zaproszenie do domu gwiazdy filmowej.

„Sytuacja się pogorszyła. Pewnej nocy w Vegas przegrałem 39 000 dolarów grając w blackjacka. Tak źle było. Nikt nie ma tyle pieniędzy do stracenia.

Czuję, że się zmieniam. Jeśli mężczyzna się nie zmienia, to nie jest kimś, z kim można się kochać. Ale jego przyjaciele trzymają się go, kiedy się zmienia.

„19 listopada 1954 roku, jechałem z kumplem o ósmej rano w pobliżu San Bernardino w drodze do Hollywood. Był piękny, typowy, szczęśliwy kalifornijski poranek. Samochód wyjechał z podjazdu, a ja uderzyłem w niego jadąc pięćdziesiąt pięć lub sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Kierownica uderzyła mnie w twarz. Zatrzymałem samochód i pobiegłem sprawdzić, czy z kobietą w drugim samochodzie wszystko w porządku. Było, dopóki na mnie nie spojrzała. Zrobiła się zielona. Wtedy dotknąłem lewego oka. Zabrali mnie do szpitala, gdzie dr Owen O'Connor i dr Frederick Hull usunęli mi oko. Gdyby tego nie zrobili, mógłbym oślepnąć w ciągu miesiąca. Spędziłem trzy, cztery dni w całkowitej ciemności. Zacząłem myśleć o swoich wadach. Byłem pewien, że Bóg uratował mi życie. Wtedy zacząłem się zmieniać.

„Spotkałem rabina na koncercie charytatywnym dla Żydów w Las Vegas i zainteresowałem się judaizmem. Odkryłem, że wiara dała mi coś, czego mi brakowało – spokój ducha – więc się nawróciłem. Kiedy jestem w domu, w Hollywood, staram się uczestniczyć w nabożeństwach, kiedy tylko mogę. Przez długi czas niechętnie chodziłem do synagogi. Bałem się, że ludzie pomyślą, że próbuję coś naciągnąć. Kiedy pracowaliśmy nad „Porgy and Bess”, Sam Goldwyn myślał, że żartuję, kiedy powiedziałem, że chcę być zwolniony z wielkich świąt. Potem musiał mi uwierzyć, kiedy powiedziałem, że i tak odejdę.

Przyznaję, że kwestia żydowska stanowiła dla mnie pewien problem. Nie mogłaby być większym problemem, gdybym naprawił sobie wzrok i został Japończykiem. Ale myślę, że każdy musi znaleźć Boga na swój sposób. Czasami potrzeba czegoś takiego jak utrata oka, żeby skłonić cię do refleksji. Życie jest bardzo zawiłe i czegoś potrzebujesz. Akceptuję żydowską koncepcję Boga. Z mojego punktu widzenia różnica polega na tym, że religia chrześcijańska głosi miłość bliźniego, a religia żydowska głosi sprawiedliwość. Myślę, że sprawiedliwość jest tym, czego najbardziej potrzebujemy.

kolacja referencyjna klubu zakonnego w Nowym Jorku Sammy Davis Jr.
Graphic House // Getty Images

Davis i jego najsłynniejszy przyjaciel, Frank Sinatra, w Friars Club w Nowym Jorku, 1955.

Davis nie był pozbawiony poczucia humoru w kwestii swojej konwersji religijnej. Podczas występu w nocnym klubie prawdopodobnie powie: „Mógłbym zagrać w The Defiant Ones , ale straciłem rolę, kiedy dowiedzieli się, że jestem Żydem” lub „Irlandczycy nie pozwolili mi wziąć udziału w paradzie z okazji Dnia Świętego Patryka z dwóch powodów”. Na planie „Porgy and Bess ” spojrzał oskarżycielsko na niemieckojęzycznego reżysera Otto Premingera i powiedział: „Zrobiłeś abażury z mojego ludu”. Ale sprawiedliwość, której szuka, jest oczywiście najbardziej ulotnym z ludzkich ideałów. Zamiast tego jest ironia, z którą Sammy Davis zmaga się niemal każdego dnia swojego życia.

Podczas pobytu w Nowym Jorku zeszłej wiosny garderobą Davisa był mały, obskurny, dwupokojowy apartament na trzecim piętrze hotelu Fourteen, przylegającego do Copacabany. Pewnej nocy po jego późnym występie, w salonie o wymiarach trzy na trzy metry kłębił się przeciętny tłum trzydziestu osób. Wśród nich byli aktor Sidney Poitier i bokser Archie Moore; piosenkarka Fran Warren i gwiazda tenisa Althea Gibson; trzech policjantów po cywilnemu („tylko przyjaciele”) oraz pani Goldman z córką („Jesteśmy fankami!”) z Queens na Long Island i około dwudziestu innych osób, które częstowały się alkoholem, oglądały telewizję i bawiły się drogim, przenośnym sprzętem stereo na kominku – paplając i sapiąc, jakby żadna z satyr na show-biznes nigdy nie powstała.

Davis był w sypialni, ubrany w biały frotowy szlafrok z podartą kieszenią i pił bourbon z colą ze srebrnego kielicha, który dał mu przyjaciel. Był z nim jego kamerdyner, Murphy Bennett; jego sekretarz, Dave Landfield, który wygląda trochę jak Rip Torn i jest początkującym aktorem; i człowiek z Hollywood, niejaki Abby Greshler, który wydawał się najbardziej dumny z faktu, że pierwotnie zebrał Deana Martina i Jerry'ego Lewisa razem jako zespół. Greshler była tam, aby zorganizować dla Davisa pojazd filmowy oparty na powieści Joeya Adamsa, The Curtain Never Falls , o gwieździe Broadwayu-Hollywood i heelu. Jak zwykle, Davis prowadził swoje interesy w akwarium. Nie ma tajemnic przed swoim kamerdynerem, sekretarzem ani prawie nikim innym. W zamian jego pracownicy są do niego głęboko przywiązani. Pewien gość powiedział kiedyś swojemu kamerdynerowi: „Powiem ci, Murphy, zabiję Sammy'ego, a ty będziesz dla mnie pracował”. Bennett odpowiedział: „Jeśli Sammy umrze, będę musiał z nim pójść”.

Davis był głęboko przekonany, że film The Curtain Never Falls z nim w roli głównej będzie ważnym krokiem naprzód dla wszystkich czarnoskórych aktorów i artystów.

„Więc bohater w książce jest Żydem” – powiedział. „Robimy z niego Murzyna. To działa, motywacja i wszystko. Słuchaj, chcę zrobić karierę jako aktor filmowy. Zawsze chciałem grać, ale jakie miałem szanse? Pamiętam, jak pojawiły się recenzje filmu „Mr. Wonderful” – wszyscy płakali z powodu pobicia, jakie otrzymaliśmy, a ja chodziłem jak wryty, bo Brooks Atkinson powiedział, że jestem wiarygodnym aktorem. Atkinson tak powiedział. Albo weźmy „Porgy and Bess” . Teraz po prostu musiałem zagrać w „Sportin' Life”. To znaczy, on był mną. Pracowałem na tę rolę. Moi przyjaciele – Frank i cała reszta – pracowali, żeby ją dla mnie zdobyć. Więc pewnej nocy, po tym, jak Sam Goldwyn zobaczył mój występ, zawołał mnie do swojego biura i wskazał palcem. „Ty” – powiedział – „jesteś Sportin' Life”. Powiem ci, że granie tej roli było najfajniejszą rolą mojego życia.

„To zaczęło się kilka lat temu” – powiedział mi o byciu rozpoznawanym. „Nagle to się pojawiło. Ludzie mnie znali. Wtedy byłem pewien, że mi się udało.

„Cóż, to też będzie wspaniałe” – powiedział Greshler.

„Moim zdaniem, Abby, film absolutnie nie może niczego pouczać. Musi to pokazać. Oto ten bohater. Wie, że kolorowy kot może odnieść sukces tylko na trzy sposoby: jako wojownik, baseballista albo artysta estradowy. Musi odnieść sukces, rozumiesz? Pamiętam, jak kiedyś facet zapytał mnie: „Jak daleko zajdziesz, Sammy?”, a ja odpowiedziałem: „Mam agenta, trochę materiału i talent”. Facet na to: „Tak, ale jesteś kolorowy”. A ja na to: „Mogę to wszystko pokonać”. Właśnie tego pragnie bohater w filmie. Tylko że jest gotów wyrzec się wszystkiego, czym jest, żeby odnieść sukces. To postać, która wstydzi się swojego ojca, rozumiesz? Tak to zrobimy. Ludzie muszą uwierzyć, że to uczciwe”.

„Zrobią to, Sammy, zrobią to” – powiedział Greshler.

Davis i Greshler uścisnęli sobie dłonie, ponownie przypieczętowując swój kontrakt, który nigdy nie był bardziej formalny, dopóki w Hollywood nie zaczęły się rozmowy o pieniądzach. Davis odwrócił się i wszedł do salonu, aby dołączyć do swoich gości. W tłumie wyglądał na mniejszego niż na scenie. Ma około pięciu stóp i sześciu cali wzrostu i waży zaledwie sto dwadzieścia pięć funtów. Jego włosy, zaczesane na gładko, nie są ani brązowe, ani czarne, ale gdzieś pomiędzy. Niemal niemożliwe jest określenie, które oko jest ślepe. Ma bliznę w kształcie litery U na grzbiecie nosa, złamanego w wypadku w 1954 roku. Ma szczupłą twarz, lekko wysuniętą szczękę. Jak powiedział kiedyś Bob Sylvester, wygląda, jakby został uderzony w twarz łopatą.

Davis wypatrzył Sidneya Poitiera, który jest krzepki i wysoki. Przypomina nieskażonego Belafonte, który również potrafi grać.

„Sidney!” krzyknął Davis. „Cieszę się, że cię widzę, kochanie!”

Sidney Poitier objął go, podnosząc z ziemi. W pokoju, który trząsł się od hałasu, zapadła cisza, z wyjątkiem odgłosów strzelaniny w telewizorze i sepleniącego Tony'ego Bennetta z głośników.

„Wszyscy muszą to zobaczyć, kochanie” – powiedział Davis, zwracając się do grupki ludzi po swojej stronie, która go nie widzi. „Musisz zobaczyć Sidneya w „Rodzince ”. Tylko koniec – absolutny hit!”

Davis objął Poitiera, po czym cofnął się, pochylając się, zgarbiony, zwisając rękami, co stanowiło dokładną imitację Poitiera w Rodzynku w słońcu i wołał: „Mam trzydzieści pięć lat i kim jestem — jestem nikim !”

Jakaś dziewczyna się roześmiała: „O, jesteś kimś, Sam, a masz dopiero trzydzieści trzy lata” i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

„Ona musi umrzeć” – powiedział Davis, szczypiąc ją w policzek. „Jeśli jeszcze raz coś powie, śmierć!”

Po chwili tłum zaczął się przerzedzać. Poitier, Moore i wiele osób, których nikt nie znał, odeszło. Davis zatrzymał się, by pożegnać się z każdym z wychodzących. Przy drzwiach zamienił kilka słów z dziewczyną, która zapytała go, jak mu się układa z lekarzem naczelnym. Davis przeszedł kilka psychoanaliz, ale rzadko bywa w Hollywood na tyle długo, by cokolwiek osiągnąć.

Sammy Davis Jr. i Dorothy Dandridge
George Rinhart // Getty Images

Davis z gwiazdą Dorothy Dandridge na planie filmu Porgy and Bess , 1959.

„No cóż, trochę się namęczyłem, kochanie” – powiedział Davis. „Nadal jestem chory, ale teraz rozumiem, rozumiesz, o co mi chodzi? Powiedziałem lekarzowi, że sam nie chcę tego rozumieć, chcę tylko poczuć się lepiej. Więc on mówi: „Co masz, przeziębienie czy coś – co jest lepsze?”

Potem Davis pocałował ją w policzek i pozwolił jej odejść. Pozostało kilkunastu serdecznych, wręcz bardzo bliskich przyjaciół. Dave Landfield, sekretarz, zapiął jeden z dwóch pasów z pistoletami, które wisiały w szafie, i ćwiczył szybkie dobywanie.

„Nie tędy, Dave! Dave – Boże, rysowałbym szybciej ołówkiem i papierem” – powiedział Davis. „Człowieku, połóż kciuk na młotku i zrób to jednym ruchem”.

Na szlafroku Davis zapiął pas z kaburą, w której schował sześciostrzałowego Colta .45, jednostrzałowego. Zawiązał kaburę nad kolanem. Wyciągnął broń, trzykrotnie obrócił ją wokół palca wskazującego i energicznie schował do kabury. Wyciągnął ją ponownie, bardzo szybko, odciągając i strzelając na sucho w ułamku sekundy. Następnie obrócił broń pionowo, poziomo, nad i z powrotem do kabury. (W Hollywood Davis ma kolekcję trzydziestu westernowych pistoletów i, obok Mela Tormé, jest najszybszym amatorskim pistoletem w mieście. Kiedyś widziałem, jak trzymał butelkę na wysokości pasa, rzucił butelkę na podłogę, naciągnął, przeładował i strzelił, zanim uderzyła o dywan. „Uwielbiam westerny” — mówi. „Morty, Dave, Arthur Silber i ja jedziemy do Phoenix i ubieramy się w szyte na miarę dżinsy i koszule, kowbojskie kapelusze, .45 na biodrach i Winchesterów w kaburach siodeł. Wyjeżdżamy jak kowboje i rozmawiamy o południowej czterdziestce, odchylamy kapelusz kciukiem do tyłu i żujemy papierosy z filtrem.”) Davis zademonstrował szybkie naciąganie jeszcze kilka razy.

„Podoba ci się, kochanie?” zapytał Davis.

Landfield skinął głową, a Davis poszedł do sypialni się ubrać. Odwieszając pas z bronią, powiedział do mnie: „Szaleństwem jest kręcić westerny. Wyobrażasz sobie kolorowy western? Nigdy by tego nie zrobili! Ale jeśli to zrobią, to po raz pierwszy dadzą Indianom wygrać!”

Z Hotelu Czternaście Davis i zagorzali przyjaciele pojechali trzema taksówkami do Hotelu New Yorker. Davis mieszkał tam w penthousie. (Jadąc windą, przypomniałem sobie historię, którą kiedyś słyszałem o Bercie Williamsie, wspaniałym czarnoskórym pieśniarzu i tancerzu sprzed dwudziestu pięciu lat. Kiedy Williams grał w Nowym Jorku, również wynajmował penthouse w hotelu na Manhattanie. Jedyną różnicą było to, że jego umowa najmu wymagała, aby wchodził i wychodził z hotelu windą służbową. Pewnej nocy Eddie Cantor jechał z Williamsem i zapytał go, czy przeszkadza mu korzystanie z windy służbowej. „Panie Cantor” — powiedział Williams — „jedyne, co mnie drażni, to oklaski”. Pomyślałem, że od tego czasu poczyniono duże postępy, ale w Sammym Davisie Jr. wciąż był silny ślad Williamsa.) Przyjęcia o różnym natężeniu odbywały się każdej nocy w penthousie podczas osiemnastodniowego występu Davisa w Copacabanie i ta noc nie była wyjątkiem. Kiedy Davis przybył, czekały na niego trzy dziewczyny z Copa, były właściciel Chez Paree w Chicago, prawnik Davisa, kolejny asystent Davisa, John Hopkins, oraz komik Jack Carter i jego partnerka. Hopkins i Murphy Bennett obsługiwali bar. Landfield posłał po hamburgery, a Davis włączył stereo. Hamburgery pojawiły się i rozmowy ucichły, gdy goście rzucili się do uczty. W mgnieniu oka hamburgery zniknęły. Wszyscy dostali po jednym, nawet śliczna dziewczyna leżąca na podłodze pod dębową ławką – wszyscy, oczywiście, oprócz Davisa.

„To prawdziwa okazja” – powiedział radośnie, ale przez chwilę wyglądał, jakby miał ochotę na hamburgera.

Impreza zakończyła się długo po świcie. Pozostało tylko kilka gorzkich pożegnań, gdy ojciec i macocha Davisa wrócili z pokoju na końcu korytarza. Przylecieli do Nowego Jorku z Hollywood, gdzie mieszkają z Sammym Juniorem, na wakacje i żeby zobaczyć go w Copacabanie.

„Jak się czuje moje dziecko?” zapytał Sam Senior i pocałował Sama Juniora.

„Nic mi nie jest, tato.”

Davis cofnął się, żeby przyjrzeć się ojcu. Starszy mężczyzna jest wyższy i cięższy, a rodzinne podobieństwo jest nikłe. Miał na sobie nowy garnitur.

„Tyjesz, tato” – powiedział Davis.

„Przytyję tyle, ile zechcę”.

„No to włóż swoje stare ciuchy. Nic nie wygląda gorzej niż grubas w garniturze kontynentalnym.”

„Zobacz, jakiego mam chłopaka” – powiedział Sam senior, po czym obaj mężczyźni objęli się i roześmiali.

Sam senior powiedział mi: „Mamy tam piękny dom. Mieszkamy w nim wszyscy razem – żona i ja, dwie siostry Sama, babcia i Sammy. Piękny dom, tak! Uwierz mi, to niezły wypas dla człowieka, który urodził się na West 39th Street”.

(Sam Jr. był również dumny z domu. Został zbudowany przez Judy Garland na zboczu jednego ze wzgórz Hollywood, tuż przy drodze, przy której mieszkał przyjaciel Davisa, James Dean. Davis kupił dom kilka lat temu za podobno 75 000 dolarów. Zbudowany na trzech poziomach, zapewniał mieszkanie dla babci Davisa i mniej lub bardziej prywatne kwatery dla rodziny Sama Sr. Górne piętro — salon, sypialnia, taras i pokój gościnny — było domeną Davisa, umeblowane białymi dywanami, głównie czarnymi meblami i gigantycznymi lampami. Taras wychodził na nieunikniony basen. Najbardziej niezwykłym meblem było łóżko Davisa, które było dwa razy większe od przeciętnego łóżka podwójnego; poza tym dom był zwyczajny — kalifornijski — drogi, ale nie wystawny.

„To piękny dom” – powiedział Davis. „Dużo dla mnie znaczy. Kiedyś chciałbym wszystko zorganizować, żeby móc tam spędzić trochę czasu”.

Tego ranka Davis w końcu poszedł spać o ósmej. W południe wstał w świetnym humorze. Po lunchu u PJ Clarke'a z Dorothy Kilgallen, felietonistką, przeszedł przez miasto. Gdziekolwiek poszedł, ludzie na ulicy zagadywali go, kierowca autobusu zatrzymał się na krawężniku, żeby uścisnąć mu dłoń, a nastolatki goniły go po autograf. Kilka dni wcześniej wybrał się na taki spacer Siódmą Aleją i zobowiązał kobietę w średnim wieku do złożenia podpisu. Zebrał się tłum i podążył za nim do drzwi sklepu z pasmanterią. Z wnętrza zobaczył setkę osób przyciśniętych do okna. Tłum rósł, blokując ruch na ulicy. W końcu do sklepu wtargnął rozgniewany sierżant policji.

„Panie Davis” – powiedział policjant – „na zewnątrz zebrał się tłum”.

„Nie przyniosłem ich” – powiedział Davis.

„Zadzwonię po więcej policjantów.”

„Nie, dam sobie radę.”

„Jak możesz to znieść?”

„Pracowałem na to dwadzieścia lat, sierżancie. Mogę poczekać.”

Idąc, Davis znów cieszył się falami i spojrzeniami przechodniów. „To zaczęło się kilka lat temu” – powiedział mi. „Nagle to się pojawiło. Ludzie mnie znali. Wtedy byłem pewien, że mi się udało”. Jego dobry humor przetrwał niechlujną sesję nagraniową w studiach Decca późnym popołudniem. Nie miał dobrego głosu, a poza tym piosenki nie były dla niego odpowiednie. Kiedy Dave Landfield, sekretarz, zapytał go: „Co dalej?”, Davis powiedział: „No cóż, Dave, skarbie, za dwieście minut, może nawet za piętnaście, koniecznie stąd wychodzę, a potem koniecznie taksówka, która zawiezie mnie do Kryjówki Danny'ego na małą kolację. Potem będzie kolejna taksówka do Hotelu Czternaście, czyli za piętnaście. A potem, kochanie, to już tylko leżę z zamkniętymi oczami i Morfeuszem wrzucającym do nich różne rzeczy przez jakieś czterdzieści mrugnięć, aż się obudzę, odświeżony i gotowy do dalszej drogi. To znaczy, skarbie, jasne?”

Davis laughed. When he is very happy, indeed, his talk often becomes a combination of Hip, show biz, jazz, and, of course, English. It is in-group lingo of the kind he shares with his Hollywood friends—Frank Sinatra, Dean Martin, Peter Lawford, Eddie Fisher, and Tony Curtis—who are members of a determinedly informal organization known as “the clan.”

John Springer Collection // Getty Images

Davis performing with “The Rat Pack”—from left, Peter Crawford, Frank Sinatra, Dean Martin, and Joey Bishop—in Las Vegas, 1960.

In about one-five, Davis said to me, “Let's split,” which meant leave , and we rode a definite cab to Danny's Hide-a-Way, a midtown restaurant in which Davis frequently dined. He ate his one big meal of the day with gusto. At seven, I followed him to the hat-check counter where he retrieved his derby, cape, and umbrella. A teenage girl asked for his autograph. Davis signed a postcard for her. “Thank you, Sammy,” she said.

“You're welcome,” he said, walking toward the door.

A heavy-set blond man, waiting to get to the hat-check room, said: “That's very nice, but why don't you do that in the street —”

A car was waiting for Davis. He stood inconclusively on the sidewalk. He looked through the window into Danny's, trying to spot the man. Then he got into the car. By the time he arrived at the Hotel Fourteen, he was deeply hurt and enraged.

“What a Jackson!” he said.

“What's a Jackson?” I asked.

“A Jackson is some guy who calls a Negro 'Jackson' or 'Bo,' ” he explained. “I'd like ten seconds with that rat!”

What can happen to Davis at any time, no matter how high he is flying, had happened.

Davis's early show was, in many subtle ways, below par. His timing was off. He did not kid with the audience. The beat of his songs was slower. It was not a happy show. Afterward, he returned to the dressing room, changed into the terry-cloth robe, and lay on the couch. Mike Silver, the drummer who travels with him, sat in a chair with his sticks in his hands, watching TV. Murphy Bennett straightened the bedroom. Davis was almost as alone as he ever is.

“I've never, never tried to be anything but what I am,” he said. “I am a Negro. I'm not ashamed. The Negro people can mark a cat lousy for that and they won't go to see him perform. Well, we have Negroes here every night. If you go hear a Negro and see some Negroes in the audience, then you know how they stand. They'll ignore a guy who's marked lousy, see? So, I've never been the kind of guy who was ashamed. See, it's a matter of dignity. That's what makes something like that Jackson so tough on you. One time I went on in San Francisco and a guy down in the front row says to another guy, 'I didn't know he was a nigger,' and walked out. It's tough to play against that. In the Army, the first time anybody called me a bad name, I cried—the tears! I had spent all my life with my dad and uncle. I was loved. I was Charlie-protected. But now, this is the thing that is always just around the corner. It's like you can't get into El Morocco because you're colored. See?”

Davis's second show that night was better than the first, but he still seemed chilled. About four am, accompanied by fifteen men and women, he went to a West Side night club. Legally, it was closing time, but the bartender gathered up bottles, mix, ice, and glasses and carried the makings into a large back room. Cecil Young and three-fourths of a Canadian jazz quartet were having a last drink before calling it a night. Like the patrons, the fourth member of the quartet—the bass fiddler—had already gone home. Seeing Davis, Cecil Young began telephoning around to find another fiddle player. When the man arrived, sleepy-eyed, the jam session began. Davis, Young, the Canadians, and the new man played wildly and wonderfully for ninety minutes. Davis sat in on drums, blew the trumpet, and sang scat with Cecil Young. When it was over, the hurt was out of his system.

During a break, Cecil Young had said to me: “Jazz isn't polite, son. Jazz is, pardon the expression, screw you. If you don't like it, well, that's all. But if you do like it, then I like you, dig? With jazz, you thumb your nose when they don't like you. You get the message out, daddy.”

Davis picked up the check for his friends and the group moved over to his penthouse for the sunrise.

A few days later, Davis landed in Las Vegas after overnight stops in Kansas City and Hollywood. Murphy Bennett had arrived a day ahead of him and had set up the suite at the Sands Hotel which would be Davis's home for the next two weeks. The stereo was rigged and 250 records (from Davis's collection of 20,000) were stacked neatly in the bedroom. There was fresh ice in the ice bucket and the silver goblet had been polished. After the rehearsal and a steam bath, Davis settled on a couch in the living room to relax until it was time to dress for the opening.

Jack Entratter, manager of the Sands, telephoned to report that five hundred reservations had been turned down for the dinner show. A friend called to tell Davis that his wife, Loray White Davis, was in Las Vegas divorcing him. Davis had been married in 1958 and had separated from his wife in less than three months. During the separation, a settlement had been made, but this was the first Davis had heard of the Nevada divorce proceedings. He shrugged. It was all over long ago. Another friend called to give him the latest on the romance of his friend Eddie Fisher who, with Elizabeth Taylor, was exciting Las Vegas and the world at that time.

Davis sighed. “Vegas I like,” he said. “I feel like I've come home. You know I've performed in this town like twenty-nine times. We use to come in here before we were anything and when there were only a couple of hotels. The Sands I like. I was offered $37,500 a week to go into another hotel, but I turned it down. Very low pressure here. Easy. You're not fighting the knives and forks. It builds, but the pace is slower. You're running all the time, and then it's nice to come down to the Vegas pace.”

Davis called to Landfield, the secretary.

“Hey, baby, call up Keely (Smith) and Louis (Prima) and tell them we'll be over after our show tonight. And find out what the Count (Basie) is doing. We'll swing with him tonight. And chicks. Chicks, we need. Ah, it's like a vacation. You can tumult all night, sleep all day, get a little sun—sun, I need—play a little blackjack. Oh, fine!”

And he lay back on the couch, running.

esquire

esquire

Podobne wiadomości

Wszystkie wiadomości
Animated ArrowAnimated ArrowAnimated Arrow