Mulhouse. Kobiety w różu i ich „kokonowe ramiona” przy łóżkach hospitalizowanych dzieci

Jest po 16:00, lipcowe promienie słońca delikatnie przebijają się przez żaluzje i oświetlają pokój Adèle (*), urodzonej anonimowo i hospitalizowanej na oddziale neonatologicznym. Sześciotygodniowa dziewczynka właśnie zasnęła w ramionach Catherine, która położyła ją do swojego łóżeczka i teraz głaszcze ją po brzuszku.
Na oddziale niemowlęcym Florence opiekuje się małą Suzanne, sześciomiesięczną dziewczynką, której mama właśnie wyszła z sali. „Cześć” – szepcze do niej, biorąc ją w ramiona. „Słyszałam, że podoba ci się twój deszczowy kij, więc pobawmy się nim”. W tym samym czasie sześcioletniego Abdela, który od dwóch dni przebywa w szpitalu na oddziale opieki ciągłej, odwiedza Isabelle z grą planszową. „Zagramy?” – proponuje.
Na koniec, w sali zabaw na oddziale dla starszych dzieci, Marie-Jeanne, Claudine i Sarah przyniosły materiały potrzebne do poprowadzenia warsztatów rękodzielniczych dla starszych dzieci, które przebywają w szpitalu, czasem od kilku tygodni, z powodu przewlekłych chorób lub problemów ze zdrowiem psychicznym. „Zawsze ważniejsze”. Tutaj, wokół stołu, ludzie zajmują ręce, żeby oczyścić głowy.
Od ponad pięćdziesięciu lat w szpitalu w Miluzie nie mija dnia, aby na oddziałach pediatrycznych nie towarzyszyły dzieciom Damy w Różu – nazywane tak ze względu na kolor bluzek.
O tych dzieciach, którym poświęcają dwie, trzy, cztery godziny dziennie, czasem wieczór, a czasem weekend, nie wiedzą nic poza imieniem, a czasem wiekiem. „Dopóki nam nie powiedzą, nie wiemy, dlaczego tu są i o nic nikogo nie pytamy. Naszą dewizą jest dyskrecja” – mówi Isabelle Cahn, prezes stowarzyszenia Les Dames en rose de Mulhouse .
„To, co robimy, nie da się zmierzyć. Nie rozdajemy 50 posiłków. Ale wiemy, jak to ważne, bo zespoły nam to mówią, a dzieci też to pokazują. Niektóre, kiedy przychodzimy, są spięte i nadmiernie czujne. To, że po chwili są całkowicie rozluźnione w naszych ramionach, daje prawdziwą satysfakcję; to oznacza, że czują się bezpiecznie, więc dają sobie spokój. To jest cel”.
Catherine, 62 lata, Dama w różu
Dla nich to i tak nie ma znaczenia. Nie opiekują się chorymi dziećmi, opiekują się dziećmi. „Samo w sobie” – upierają się. „Nie jesteśmy opiekunami, nie jesteśmy tu po to, by zapewniać pomoc techniczną: podawać zastrzyki, myć nosy, przeprowadzać badania, a nawet podawać butelkę czy zmieniać pieluchy”.
Kobiety w Różu zapewniają opiekę w inny sposób. „Jesteśmy tu, by być matką, by zapewnić tym dzieciom, w miarę możliwości, obecność, czułość, chwilę zabawy, powiew świeżego powietrza, gdy ich rodzice nie są przy nich”. Dzieci urodzone pod koniec X, oczekujące na umieszczenie w rodzinie zastępczej, których rodzice nie mogą być stale obecni, ponieważ muszą również opiekować się rodzeństwem… Sytuacje są różne.

Dla dzieci czas spędzony z Damami w Różu to czas, w którym mogą decydować, co chcą robić. Zdjęcie: Roméo Boetzlé
Na każdym piętrze, w szpitalu publicznym, który jest wykrwawiony i którego usługi są ograniczone, ich obecność stała się niezbędna. „Dzieci tutaj potrzebują uwagi, czasu na obudzenie się, a my nie mamy ani środków materialnych, ani siły roboczej, aby to zapewnić. Dlatego one [Panie w Różu] są dla nas jak otulające ramiona, których nam brakuje” – mówi Marie-Line Huet, pielęgniarka pediatryczna pełniąca funkcję kierownika neonatologii. Rozdzielona między dwa oddziały, Cécile Duhoux, edukatorka wczesnego dzieciństwa w Regionalnej Grupie Szpitali Miluzy i Południowej Alzacji, uważa ich obecność za uspokajającą. „Kiedy kilkoro niemowląt jest samych, nie mogę się ciąć na małe kawałki. Możliwość liczenia na ich wsparcie jest zatem bardzo wspierająca, a także bardzo ważna dla dzieci. Chore dziecko, jeśli jest pod dobrą opieką, przyczynia się do jego powrotu do zdrowia”.
„Właściwie one nas uzupełniają” – podsumowują Gwenaëlle, opiekunka dziecięca, i Audrey, nauczycielka dzieci ze specjalnymi potrzebami. „Dla dzieci czas spędzony z Paniami w Różu to czas, w którym mogą robić to, na co mają ochotę. Opieka, badania i leki są im narzucane. To jak oderwanie się od opieki”.

Isabelle Cahn przewodniczy stowarzyszeniu Les Dames en rose, w którym działa około czterdziestu wolontariuszy w wieku od 30 do 80 lat. Zdjęcie: Roméo Boetzlé
Catherine, Florence, Isabelle, Marie-Jeanne, Claudine, Sarah, Monique, Simone, Claudine, Annette… Obecnie jest ich około czterdziestu, w wieku od 30 do 80 lat, należących do Dames en Rose de Mulhouse. Stowarzyszenie jest nietypowe . W 2025 roku nie posiada strony internetowej, nie mówiąc już o mediach społecznościowych. „Bardzo rzadko się komunikujemy, nie ogłaszamy rekrutacji wolontariuszy – to oni nas znajdują i do nas przychodzą” – wyjaśnia prezes stowarzyszenia, które w ten sposób odrodziło się i zapewnia trwałość swojej misji od ponad pół wieku.
W tej serii „Dam w Różu” zaangażowanie jest bardziej dobrowolne niż charytatywne. „Wypływa z głębi nas samych” – mówi Isabelle Cahn. Niewiele z nas zna się lub widuje poza szpitalem. „Mimo to jesteśmy ze sobą mocno związane. Jeśli któregoś dnia jedna nie może przyjść, inna natychmiast się zaproponuje. Nie zależy nam na comiesięcznych spotkaniach na kawę; jesteśmy tu tylko dla dzieci. Osobiście traktuję to jako dar z siebie, bez oczekiwania czegokolwiek w zamian”.
Lata później wciąż się zdarza, że… „Niedawno Panią w Różu, która robiła zakupy, zaczepiła młoda dziewczyna. »Cześć, poznajesz mnie? Zaopiekowałaś się mną, kiedy byłam w szpitalu, robiłyśmy razem robótki ręczne«” – relacjonuje Isabelle Cahn. „Bycie tak rozpoznanym to najpiękniejsze świadectwo”. I pewność, że misja została wypełniona.
(*) Wszystkie imiona dzieci zostały zmienione.
Mulhouse - Jak zostać Damą w Różu?
Aby dołączyć do stowarzyszenia, należy dostarczyć wyciąg z rejestru karnego oraz list motywacyjny. Jeśli wniosek zostanie zaakceptowany, odbędzie się rozmowa kwalifikacyjna z prezesem stowarzyszenia, a także trzy półdniowe szkolenie w szpitalu.
Czy mężczyzna mógłby dołączyć do Pań w Różu? „Nigdy nie miałam takiego przypadku, nie wiem…” odpowiada prezes stowarzyszenia.

Pomoc materialna również
Dla tego oddziału zakupiono krzesełka do karmienia, dla drugiego przewijaki i maty, a także karuzele do zawieszenia na szczebelkach łóżeczka. „Panie w Różu są bardzo zaangażowane, zarówno w życiu codziennym, jak i w udzielaniu pomocy materialnej” – mówi Cécile Duhoux, opiekunka dzieci na oddziale matki i dziecka w Grupie Szpitali Miluzy i Południowej Alzacji.
Od pewnego czasu stowarzyszenie oferuje także „torbę na wyjście” – małą materiałową torbę zawierającą kołdrę, długopis, ramkę na zdjęcie i polarowy koc każdemu dziecku urodzonemu pod X oraz tym oczekującym na umieszczenie w pieczy zastępczej.
Wszystko to jest w dużej mierze finansowane z bożonarodzeniowej wyprzedaży , którą „Panie w Różu” organizują co roku przez dwa dni w holu wejściowym szpitala Émile-Muller oraz w ośrodku dla matek i dzieci w Miluzie, gdzie oferują przedmioty z drewna, papieru, szyszek… W sumie prawie 500, cierpliwie wykonanych przez nie w ich warsztacie na terenie Hasenrain. „Ta wyprzedaż jest dla nas niezbędna” – mówi Isabelle Cahn, prezes stowarzyszenia, które z innych corocznych źródeł ma jedynie dotację z banku i kilka darowizn.
Les Dernières Nouvelles d'Alsace