Grateful Dead świętuje swoje 60-lecie koncertami w Golden Gate Park w San Francisco

SAN FRANCISCO — Fani zespołu Grateful Dead tłumnie przybywają do San Francisco na trzydniowe koncerty i uroczystości z okazji 60. rocznicy powstania zespołu, który stał się uosobieniem miasta, w którym ludzie nosili kwiaty we włosach i uprawiali miłość, a nie wojnę.
Zespół Dead & Company , w którego skład wchodzą oryginalni członkowie Grateful Dead, Bob Weir i Mickey Hart, zagra na Polo Field w Golden Gate Park od piątku, z szacowanym 60 000 widzów każdego dnia. Ostatni raz zespół grał w tej części parku w 1991 roku – był to darmowy koncert po śmierci promotora koncertów i wieloletniego członka Deadful Dead, Billa Grahama.
Jasne, czasy się zmieniły.
Bilet wstępu na wszystkie trzy dni kosztuje 635 dolarów – to szok dla wielu wieloletnich fanów, którzy pamiętają czasy, gdy wspólny koncert kosztował więcej niż bilet na Dead.
Ale Deadhead David Aberdeen i tak jest zachwycony.
„To duchowy dom Grateful Dead” – powiedział Aberdeen, który pracuje w Amoeba Music w artystycznej, pełnej kwiatów dzielnicy Haight-Ashbury. „Wydaje mi się, że to bardzo słuszne, że celebrują to w ten sposób”.
Założony w 1965 roku zespół Grateful Dead jest synonimem San Francisco i jego kontrkultury. Członkowie zespołu mieszkali w tandetnej wiktoriańskiej kamienicy w dzielnicy Haight, a później stali się ważną częścią Summer of Love z 1967 roku.
To lato ostatecznie przerodziło się w fatalne tripy po kwasie i policyjne naloty, co skłoniło zespół do przeniesienia się do hrabstwa Marin, na drugi koniec mostu Golden Gate. Jednak nowi Deadheads wciąż się pojawiali – nawet po śmierci ikonicznego gitarzysty i wokalisty Jerry'ego Garcii w 1995 roku – wspierani przez cover bandy i odgałęzienia takie jak Dead & Company.
„Są 18-latkowie, którzy najwyraźniej nie byli nawet iskierką w czyichś oczach, gdy Jerry umierał, i ci 18-latkowie rozumieją wartości Deadheadów” – powiedział były publicysta Grateful Dead i autor Dennis McNally.
Deadheadzi potrafią wykrzyczeć, dlaczego i jak to się stało, a także o chwili, w której zakochali się w muzyce. Fani uwielbiają to, że nie ma dwóch takich samych koncertów; zespół za każdym razem gra inne utwory. Cenią też poczucie wspólnoty, jakie niesie ze sobą koncert Dead.
Sunshine Powers nie miała przyjaciół aż do 13. roku życia, kiedy wysiadła z miejskiego autobusu i dotarła do dzielnicy Haight-Ashbury.
„Nagle poczułam, że pasuję. A może raczej, że nie muszę pasować” – mówi Powers, obecnie 45-letnia właścicielka sklepu z farbami tie-dye Love on Haight. „Nie wiem, która to była odpowiedź, ale wiem, że to było coś w stylu: OK”.
Podobnie, jej 47-letnia przyjaciółka Taylor Swope przetrwała trudny pierwszy rok w nowej szkole dzięki mixtape'owi Grateful Dead. Właścicielka sklepu z pamiątkami Little Hippie jedzie z Brooklynu w Nowym Jorku, aby sprzedawać gadżety, spotkać się ze znajomymi i obejrzeć koncerty.
„Poczucie, że znalazłam swoich ludzi, nigdzie indziej nie pasowałam, a potem znalazłam to i poczułam się jak w domu. To jest w dużej mierze tego powodem” – powiedziała o swoim uroku.
Czasami zostanie Deadheadem to proces.
Thor Cromer, lat 60, był na kilku koncertach Dead, ale miał mieszane uczucia co do hipisów. To się zmieniło 15 marca 1990 roku w Landover w stanie Maryland.
„Ten program, cokolwiek to było, jakakolwiek magia go spotkała” – powiedział – „został wstrzyknięty prosto do mojego mózgu”.
Cromer, który wówczas pracował w Senacie Stanów Zjednoczonych, w końcu wziął urlop, aby towarzyszyć zespołowi w trasie koncertowej. Od wiosny 1990 r. aż do śmierci Garcii obejrzał około 400 koncertów.
Cromer pracuje obecnie w branży technologicznej i przylatuje z Bostonu, aby dołączyć do grupy innych „pasażerów kolei”, którzy tańczą w rzędach najbliższych scenie.
Aberdeen, mający wówczas 62 lata, po raz pierwszy obejrzał koncert Dead w 1984 roku. Jako jedyna osoba w swojej grupie studenckiej posiadająca prawo jazdy, został wyznaczony do prowadzenia zatłoczonego VW Garbusa z Antioch College w Yellow Springs w stanie Ohio do Syracuse w stanie Nowy Jork.
„Wydawało mi się to dość dziwne” – powiedział. „Ale mi się podobało”.
Zakochał się latem następnego roku, gdy zespół Dead wystąpił w klubie niedaleko jego uczelni.
Aberdeen pamięta ulewny deszcz w połowie koncertu i gigantyczną tęczę, która pojawiła się nad zespołem, gdy wrócili na drugi występ. Zagrali „Comes a Time”, rzadko graną balladę Garcii.
„Jest mnóstwo emocji i będzie tu mnóstwo ludzi” – powiedział Aberdeen. „Kto wie, kiedy znów będziemy mieli okazję się tak spotkać?”
Fani mieli okazję zobaczyć Dead & Company w Las Vegas na początku tego roku, ale nie ogłoszono żadnych nowych dat. Gitarzysta Bob Weir ma 77 lat, a perkusiści Mickey Hart i Bill Kreutzmann – odpowiednio 81 i 79. Oprócz Garcii, w 1973 roku zmarł jeden z założycieli zespołu – klawiszowiec Ron „Pigpen” McKernan, a w zeszłym roku, w wieku 84 lat, basista Phil Lesh .
Burmistrz Daniel Lurie, który nie jest fanem Deadheadów, ale uważa „Sugar Magnolia” za swoją ulubioną piosenkę zespołu, jest zachwycony ożywieniem gospodarczym w San Francisco, które odbudowuje się po kryzysach w sektorze technologicznym i turystycznym spowodowanych pandemią.
„To dzięki nim tak wiele osób zna i kocha San Francisco” – powiedział.
Weekend wypełniony będzie imprezami, pokazami i uroczystościami w całym mieście. Grahame Lesh & Friends wystąpi trzy wieczory, począwszy od czwartku. Lesh jest synem Phila Lesha.
W piątek, w dniu, w którym Garcia obchodziłby 83. urodziny, urzędnicy zmienią nazwę ulicy na cześć urodzonego w San Francisco artysty. W sobotę turyści będą mogli świętować coroczny Dzień Jerry'ego w amfiteatrze Jerry'ego Garcii, położonym w parku niedaleko domu rodzinnego Garcii.
ABC News