WELL ART - Jessica Ostrowicz o sztuce, która daje schronienie. "Zaczęłam budować symboliczny dach nad głową"

Wystawa "Trwając bez powrotu" we Wrocławiu to pierwsza indywidualna prezentacja Jessiki Ostrowicz w Polsce – i niezwykle osobista opowieść o pamięci, tożsamości i poszukiwaniu schronienia. W rozmowie z artystką zaglądamy w głąb procesu twórczego, w którym materia staje się nośnikiem emocji i narzędziem do leczenia wielopokoleniowej traumy. Dowiadujemy się czym jest dom i dlaczego sztuka powinna być dostępna dla wszystkich.
16 lipca swoją premierę miała wystawa "Trwając bez powrotu" – pierwsza indywidualna prezentacja twórczości Jessiki Ostrowicz w Polsce. Na godzinę przed oficjalnym otwarciem, zanim jeszcze pierwsi widzowie przekroczyli próg OP ENHEIM, miałam szansę – i szczęście – porozmawiać z artystką, Jessiką, oraz kuratorką wystawy, Philine Pahnke.
Spotkałyśmy się w samym sercu ekspozycji, która od pierwszego spojrzenia wyglądała, jakby istniała w tym miejscu od zawsze. Jakby zabytkowe wnętrza budynku i osobiste doświadczenia artystki żyły w subtelnej symbiozie. Philine wskazywała kierunki, odsłaniając kolejne warstwy wystawy, a Jessica opowiadała – spokojnie, z czułością i szczerością, która pojawia się wtedy, gdy rozmowa dotyka czegoś naprawdę ważnego.
Zatrzymywałyśmy się przy skorupkach jajek, gniazdach utkanych z włosów, fragmentach fajek – przy rzeczach drobnych, które w tej przestrzeni nabierały ciężaru pomników. Każdy z tych obiektów – jakby szeptał – o domu, którego już nie ma, o trudnej rodzinnej historii i walce z traumą przeszłości.

Angelika Lachawiec Well.pl: Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sztuką? Czy od zawsze czułaś, że to będzie Twoja forma wyrażania siebie?
Jessica Ostrowicz: Od zawsze tworzyłam. Już jako dwu- czy trzylatka uwielbiałam rysować. W pewnym momencie po prostu oznajmiłam rodzinie, że chcę zostać artystką — i od tamtej pory konsekwentnie podążałam tą drogą. Przez osiem lat studiowałam sztukę, a po studiach nieustannie dążyłam do tego, by stać się artystką "na pełen etat".
Twoja sztuka jest bardzo osobista — dorastałaś, znając jedynie fragment historii swojej rodziny związany z Holokaustem. Prawda o żydowskich korzeniach Twojego dziadka wyszła na jaw dopiero po jego śmierci. Jak się czułaś, odkrywając tak istotną część swojej tożsamości? Czy to wpłynęło na Twoją twórczość?
Wiedziałam, że część mojej rodziny była żydowskiego pochodzenia, chodziłam nawet do żydowskiej podstawówki, ale sądziłam, że to dotyczy tylko jednej "gałęzi" mojej rodziny. Dopiero po czasie odkryłam całą prawdę. Myślę, że właśnie ta tajemnica stała się inspiracją do mojej twórczości. To rodzinne i kulturowe narracje – to, jak opowiadamy historię o tym, kim jesteśmy – wpływają na nasze postrzeganie rzeczywistości.

Co dokładnie się zmieniło?
Często przetwarzamy doświadczenia przez ich wyparcie. Chcemy ruszyć do przodu zapominając o przeszłości, a tak się nie da. Jeśli chcemy przepracować traumę, musimy najpierw przyjrzeć się temu, co zostało ukryte. Trzeba "wejść" w ten bolesny proces i rozłożyć wszystko na części. Dopiero wtedy możemy próbować wszystko układać od początku i leczyć rany na swój własny sposób.
Twoim sposobem była sztuka?
Tak. Moje położenie w tej sytuacji jest dość wyjątkowe. Często bywa tak, że to drugie czy trzecie pokolenie naprawdę odczuwa dziedziczoną traumę. Pierwsze pokolenie przeżywa traumę, ich dzieci ją współodczuwają, a kolejne – tak jak ja – mogą się od niej na tyle oddalić, by naprawdę ją zobaczyć. Czuję tę historię w sobie, ale potrafię się z nią zmierzyć, mogę zacząć coś zmieniać. Ludzie często myślą o traumie jako o czymś, co po prostu dziedziczymy i już. Ale jeśli możemy przekazywać ból i cierpienie, możemy także przekazać coś dobrego. Transformacja jest możliwa.
To prawda, z dystansu łatwiej zobaczyć ślady, jakie zostawiła trauma. W Twoich projektach często pojawia się również motyw "domu". Czym dziś dla Ciebie jest "dom"?
Jako dzieci często mamy idealistyczne wyobrażenie o tym, czym jest dom – miejscem ciepła, bezpieczeństwa i stabilności. Ale z wiekiem wszystko się komplikuje, bo dom to nie tylko budynek, ale przede wszystkim relacje - a te z biegiem czasu stają się coraz bardziej złożone. W pewnym momencie przychodzi taki etap, w którym na nowo musimy uporządkować myśli i uczucia związane z dzieciństwem i rodziną. Zaczynamy wtedy naprawdę rozumieć, czym dla nas jest dom. W moim przypadku ma to dodatkowy wymiar, bo pochodzę z rodziny, która przez pokolenia była zmuszana do przeprowadzek, a czasem do ucieczki. Dla mnie dom to zbiór wspomnień, relacji, emocji. To także poczucie bezpieczeństwa. Znaczenie domu zyskało dla mnie dodatkowy wymiar, kiedy zaczęłam pracować w więzieniach. To miejsce trudno nazwać domem, a jednak mieszka tam spora grupa osób. Osadzeni mimo to próbują stworzyć w nim choćby namiastkę domu.

Twoja wystawa w OP ENHEIM to Twoja pierwsza indywidualna prezentacja w Polsce – i od razu w tak wyjątkowym miejscu, które przez lata było ważnym ośrodkiem życia społeczności żydowskiej we Wrocławiu. Czy znałaś tę historię, gdy wybierałaś przestrzeń?
Absolutnie nie! To był idealny, niemal magiczny zbieg okoliczności! Dopiero później zaczęłam zgłębiać historię kamienicy. Dziś mogę powiedzieć, że między moją twórczością, a historią i "życiem" samego budynku zrodziła się niemal symbiotyczna relacja . Ta przestrzeń w pewnym sensie celebruje swoją historię - poprzez drobne pęknięcia, czy poprzez skrzypiącą podłogę. Kiedy wspólnie z Philine pracowałyśmy nad ostatecznym kształtem wystawy, dbałyśmy o to, by najdrobniejsze elementy były dopasowane do tego miejsca. Mam poczucie, że ta przestrzeń to uczestnik wystawy.
Nowe oblicze sztuki według Jessiki Ostrowicz: ceramika, włosy i skorupki jajek zamiast pędzla i akwareliZamiast tradycyjnego płótna, pędzli i farb, sięgasz po dość nietypowe i kruche materiały, jak ceramika, włosy czy skorupki jajek. Skąd wziął się ten pomysł?
Dziś wiele dzieł sztuki powstaje w oparciu o kosztowne materiały, a przecież sztuka powinna być szeroko dostępna, tak aby każdy mógł tworzyć, niezależnie od zasobności portfela. Poza tym lubię, gdy w mojej pracy przynajmniej jeden element pochodzi z domu i jest mi bliski. W moich pracach często pojawiają się rzeczy proste, ale o dużym znaczeniu emocjonalnym. Materiał, z którego tworzę jest dla mnie bardzo ważny i jeśli nie mam z nim związku emocjonalnego, nie widzę sensu, by z niego korzystać.

Jakiś szczególny przykład?
Kiedy wychodzę na spacer zbieram skorupki jajek, a następnie "zamieniam" je w dzieło sztuki – na papierze tworzę interpretację danego jajka. To fascynujące, że życie ptaka zaczyna się w jajku. Żeby się narodzić, musi zniszczyć swój pierwszy dom. To piękne i symboliczne. Każda skorupka, którą znalazłam, opowiada o konkretnym miejscu i chwili. Na przykład: ta skorupka pochodzi z dnia przed ślubem, a tę znalazłam dzień po.
Jessika Ostrowicz o emocjach w sztuceSkoro mówimy o emocjach – czy na wystawie pojawia się dzieło, które szczególnie Cię porusza, lub z którym trudno Ci się pracowało?
Na wystawie jest sporo przedmiotów, które są dla mnie trudne emocjonalnie. Myślę, że kluczowe jest spojrzenie na wszystkie dzieła całościowo. To trochę jak poszczególne rozdziały jednej historii. Będąc w tej przestrzeni czuję jakbym stała w pokoju pełnym luster, w których odbijają się różne aspekty mnie samej. Niektóre z tych prac poruszają mnie ze względu na to, co reprezentują. Inne dlatego, że ich stworzenie zajęło mi wiele lat życia. Są też takie, które powstały we współpracy z innymi ludźmi.
Tak więc, które porusza najbardziej?
Po śmierci mojego dziadka zaczęłam kolekcjonować gniazda. Porządkując jego dom, w szopie znalazłam ptasie gniazdo. Było utkane z włosów– pomyślałam, że mogły należeć do mojej babci - i drobnych przedmiotów z ogrodu przy domu. W środku gniazda było maleńkie jajko. Pomyślałam, że to metafora domu, który został dosłownie stworzony z cząstek życia moich dziadków. Postanowiłam więc dołożyć coś od siebie. Do środka włożyłam małe kamyki – takie, jakie w tradycji żydowskiej kładzie się na grobach na znak pamięci. To był mój gest uzdrawiania. W tej samej szopie znalazłam papierową torbę, a w niej włosy mojej prababci. Z nich uczyniłam kolejne gniazdo, które widzimy na wystawie. To dla mnie bardzo ważna praca.

Obserwując wystawę, mam wrażenie, że motyw samych ptaków również nie jest Ci obcy?
To prawda! Dopiero gdy zaczęłam się uważnie przyglądać swojej twórczości, zdałam sobie sprawę, jak często pojawia się w niej motyw ptaków. To delikatne stworzenia, które uwielbiam obserwować — zwłaszcza, gdy budują gniazda. Kiedy patrzę na stado ptaków, ich ruchy mają w sobie coś hipnotyzującego, wręcz zachwycającego. Jednocześnie jest w tym coś niepokojącego. Ta dwoistość — połączenie kruchości z dzikością i niepokojem — sprawia, że ptaki niezwykle mnie fascynują.
A dzieło, nad którym pracowałaś najdłużej?
To zdecydowanie "Archiwum wydechów", nad którą pracuję od siedmiu, ośmiu lat. Myślę, że stworzenie tego dzieła zajęło mi około 2000 godzin. Wszystko zaczęło się w Londynie, kiedy próbowałam odnaleźć spokój. W tamtym czasie często spacerowałam nad Tamizą, a moją uwagę zaczęły przyciągać przedmioty, które rzeka wyrzucała na brzeg. Wśród nich znalazłam tysiące fragmentów fajek do palenia. Wydały mi się niesamowicie piękne – opowiadały historie ludzi. Na niektórych były odciski palców, wygrawerowane imiona, czy kwiaty. Co mnie zaciekawiło, to możliwość określenia ich wieku!

W jaki sposób dokładnie?
Badając średnicę otworu, długość fajki, czy oceniając zdobienia. Każdy z tych elementów opowiada coś o ludziach, o których pewnie nigdy niczego więcej się nie dowiemy. Poczułam, że chcę w jakiś sposób nawiązać z nimi kontakt. Zaczęłam je zbierać i archiwizować. Łącznie zgromadziłam tysiąc fajek - każda została sfotografowana i dokładnie zmierzona. Zaczęłam też rejestrować dźwięk każdej fajki. Ostatnią czynnością, jaką ktoś wykonał wiele, wiele lat temu – czasem nawet 600 – było wciągnięcie dymu i wypuszczenie go przez jedną z tych fajek.
Jessika Ostrowicz o roli artysty we współczesnym świecieWspomniałaś, że sztuka powinna być dostępna bez względu na zasób portfela. Współpracujesz z więźniami, pochylasz się nad codziennymi przedmiotami, szukając w nich historii i emocji. Jaka według Ciebie powinna być rola artysty?
Nie czuję, że bycie artystką było świadomą decyzją. To nie było tak, że poszłam na uniwersytet, studiowałam sztukę i postanowiłam: "teraz będę artystką". To coś, co ze mnie wypływa. Myślę, że sztuka jest ważna – zwłaszcza w kontekście miejsc takich jak więzienia. Widzę jak łatwo społeczeństwa – szczególnie te, które mają przywilej życia w spokoju – dzielą świat na dobro i zło, my i oni. W takim schemacie "umieszczamy" więźniów poza społeczeństwem. A przecież oni tworzą własną społeczność, mają swoje relacje, własne sposoby komunikowania się i istnienia. W swojej twórczości chcę pokazać tę drugą perspektywę. Jednocześnie bardzo łatwo jest wynieść pracę z więzienia, wystawić ją i mówić: "to sztuka stworzona za kratami". Ale ważne jest też, by kultura trafiała do więzień. By istniała bardziej porowata membrana między "społeczeństwem" a tym, co uznajemy za jego margines. To powinien być dialog, a nie jednostronna wymiana.
Jeśli miałbyś użyć tylko jednego słowa na określenie swojej wystawy, co by to było?
Schronienie.
Tego się nie spodziewałam. Wyjaśnisz?
Pewnie! To nie do końca dom w tradycyjnym sensie, ale raczej przestrzeń, którą w pewien sposób sobie stworzyłam po to, by poczuć się bezpiecznie. Praca z traumą wciąż trwa, ale równolegle zaczęłam budować symboliczny dach nad głową. Coś, co daje mi poczucie schronienia.
Co chciałabyś, by widzowie poczuli lub zrozumieli, obcując z Twoją sztuką?
Myślę, że tematy, od których zaczynałam, były bardzo osobiste i mocno związane z moimi własnymi doświadczeniami. Z czasem jednak przekształciły się w szerszą refleksję nad ludzką potrzebą posiadania domu. To potrzeba, która jest uniwersalna, choć nie zawsze świadoma. Jeśli to, co tworzę, pozwoli innym się z tym utożsamić – jeśli ktoś odnajdzie w tym cząstkę siebie – to będę naprawdę szczęśliwa.
well.pl